Zaczynam mieć problem z ogarnięciem tych wszystkich możliwości, które daje nam natura. Trzy dni siedziałam wlepiona w monitor komputera dzieci głodne, mąż wnerwiony, a ja co? Czerwona glinka!!! A kiedy skończyłam, nakupiłam ci ja tego czerwonego proszku i dawaj do mydlarni mieszać mydło :-)
Powstało ono na bazie oliwy z oliwek z dodatkiem oleju słonecznikowego i rycynowego.
Wszystko w zasadzie mogło by się zamknąć w jednym słowie: ARGILLOTERAPIA. W krajach, gdzie glinki są dostępne jak Francja, Belgia ale także Chiny leczenie glinkami jest szalenie popularne. W naszym kraju jest niestety mało rozpropagowane a szkoda, bo glinki są naprawdę wspaniałe, z trudem wybrałam odrobinę najważniejszych informacji.
Glinka czerwona pochodzi z Francji. Wydobywa się ja z jaskiń 25 - 35 metrów poniżej poziomu gleby. Próżno w niej szukać cywilizacyjnych zanieczyszczeń, zawiera dużo żelaza, któremu zawdzięcza swoją barwę, krzemu, aluminium. Doskonale normalizuje cerę tłustą i mieszaną, reguluje wydzielanie sebum. Ciekawostką jest, że przy maseczkach zaleca się ekspozycję na słońcu, to ponoć wzmaga jej działanie. Sama glinka może czasem zanatto ściągać skórę, dobrze jest więc dodanie odrobiny oliwy do maseczki. Inne jej działanie polega na tym, że stosowana regularnie obkurcza i uszczelnia naczynia krwionośne przy cerze naczynkowej. Wyczytałam też w niektórych komercyjnych artykułach, że opala!? Owszem opala ale tylko przy regularnym stosowaniu, i to delikatnie, tak więc, żadnych tam szalonych efektów. Stosuje ją się również wewnętrznie, jak? pijąc rozcieńczoną w wodzie oczywiście pod nadzorem specjalistów i leczy wiele dolegliwości. Dzięki okładom leczy się nią reumatyzm, a także wszelkie otarcia i skaleczenia. Glinka ta ma świetne zdolności adsorbcyjne przyciąga i pomaga wydalić wiele toksyn z organizmu. Oczyszcza, leczy, normalizuje, chroni przed patogenami, skutecznie walczy z pasożytami. Sporo miejsca by zajęło bardziej szczegółowe opisanie, tak więc zachęcam do lektury.
Jest taka jedna ważna prawda, którą odkryłam, a właściwie pojęłam, bo istniała ona od zawsze. Obracamy się w naturalnej, najskuteczniejszej na świecie aptece, czasem jestem zdumiona czytając jak wiele dają nam naturalne metody leczenia i dbania o siebie, ale zazwyczaj wolimy iść do apteki, kupić " coś" na katar, ból głowy, piękne włosy i paznokcie, koncentację, stres, wątrobę i liczymy na to, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki problemy znikną, i co??? I guzik zazwyczaj z tego wychodzi. Wiem, bo przerabiałam to na własnej skórze, tak jak 90 % społeczeństwa. Jedynym czego wymaga od nas natura to cierpliwość i systematyczność, i mówię wam, warto się skupić, bo potem można być bardzo dumnym z efektów i z przełamania własnej naiwności a zyskania mało dziś popularnej mądrości. Pewni podróżnicy będąc w Wietnamie, zauważyli, że tamtejsi mieszkańcy zanim napiją się wody ze strumienia, mącą wodę dłonią, po co? Żeby łyknąć przy okazji trochę osadów z dna strumienia, bogatych w wiele mikro i makroelementów.
I co? I znowu proste mydło stało się inspiracją do znalezienia odrobiny szczęścia, a oto sprawca tego całego zamieszania: